W lipcu minęło 11 lat, odkąd po raz pierwszy odwiedziłam Stambuł. Przez te wszystkie lata wracałam nad Bosfor wielokrotnie, a miasto pełniło w moim życiu rozmaite role – od miejsca znanego z ukochanych powieści Orhana Pamuka i atrakcji turystycznej, przez punkt tranzytowy w drodze do Çanakkale, po „stałą metę” którą w ostatnich latach odwiedzam, gdy tylko mogę sobie na to pozwolić. Powroty do Stambułu rodzą we mnie zwykle sprzeczne emocje. Spoglądając na rosnące w mgnieniu oka osiedla, rozwijające się linie komunikacji miejskiej, czy sięgające chmur wieżowce, zdaję sobie sprawę, jakie szybkie tempo zmian zapanowało nad tym miejscem. Wystarczy jednak spacer w kierunku dobrze znanej ulicy, by spotkać znane twarze, a niekiedy nawet znajome koty, leniwie wygrzewające się w ulubionych knajpkach i sklepach. Wąsaci sprzedawcy kukurydzy, pucybuci czy simitci (z tur. Sprzedawcy simitów, czyli tureckich obwarzanków) – ich twarze wydają się odporne na upływ czasu i zmiany. Nie mówiąc już o emocjach, jakie towarzyszą mi spoglądaniu na promy przepływające przez Bosfor – bez względu na upływ lat, ten widok nigdy się nie zmienia.
Promy kursują między azjatyckim i europejskim brzegiem Stambułu, a życie na ich pokładzie kręci się wokół szklaneczki czaju w kształcie tulipana i podziwiania fruwających nad pokładem mew. I choć od dawna Stambuł oferuje kilka znacznie szybszych sposobów na przeprawienie się przez Bosfor, wielu Stambulczyków nie wyobraża sobie zrezygnować z poruszania się promem. Wszak to dobre miejsce by poczuć w sobie hüzün, opisaną przez Orhana Pamuka stambulską nostalgię, którą wzbudza w Turkach bardziej lub mniej świadoma tęsknota za przeszłością.
Wyświetl ten post na Instagramie.
W samym sercu Stambułu
W ostatnich latach podczas każdej z wizyt zatrzymywaliśmy się w dzielnicy Beyoğlu, a dokładniej przy ulicy Meşrutiyet. To zabawne, ale zdążyliśmy odwiedzić już zdecydowaną większość hoteli, mieszczących się przy tej cadde (z tur. ulica). Wybieraliśmy ją z uwagi na bliskość do słynnej Alei Niepodległości z charakterystycznym czerwonym tramwajem, dużą ilość restauracji i pubów w okolicy, jak również świetne połączenie komunikacyjne z najważniejszymi punktami w mieście. I choć okolica ma swoje minusy, jak chociażby sporą ilość głośnych punktów imprezowych, trudno odmówić jej znakomitej lokalizacji.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Zaledwie kilka minut piechotą wystarczy, by z Meşrutiyet przedostać się do stacji metra Şişhane, skąd, z mocą jednej lub dwóch przesiadek, udać można się niemal wszędzie – zarówno po europejskiej, jak i azjatyckiej stronie miasta. W tej okolicy Stambuł tętni życiem do wczesnych godzin porannych i w przeciwieństwie do wielu innych dzielnic, zawsze sporo się tu dzieje. I jeśli tylko przywykniecie do widoku ulicznych grajków, pragnących za wszelką cenę zaśpiewać Wam jeden ze swoich stałych szlagierów, nieco natrętnych sprzedawców róż oraz romantycznych balonów w kształcie serca, a wreszcie wspomnianych pucybutów nałogowo odgrywających przed turystami spektakl zatytułowany „upadła mi szczotka”, pokochacie to miejsce równie mocno, jak ja.
W bliskim sąsiedztwie znajduje się także m.in. Wieża Galata oraz pełna sklepów z instrumentami muzycznymi urokliwa uliczka Galip Dede. Okupują ją zwykle sprzedawcy świeżo wyciskanych soków z granatów i pomarańczy, lokalnych słodyczy oraz kiczowatych gadżetów, w stylu miniaturowej maszyny do szycia, obsługiwanej jedną dłonią. Pomiędzy sklepami bogato wyposażonymi w liczne instrumenty, od ukulele po saz, mieści się kilka starych meczetów. Nie wypijecie więc tu piwa, ani szklaneczki rakı (turecka wódka anyżowa). Można za to zapalić fajkę wodną i zamówić mocną herbatę, których połączenie ma szansę solidnie zakręcić w głowie. A doświadczyłam tego ostatnio na własnej skórze, w jednej z tych urokliwych „sziszarni” przy Galip Dede. I sama nie wiem, czy bardziej do głowy uderzyła mnie mieszkanka tytoniu i mięty, czy też euforia, wynikająca z faktu, że znów byłam w Stambule.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Z wizytą w muzeum Orhana Pamuka
Choć czasem wydaje mi się, że w tej okolicy znam już niemal każdy mural na ścianie, do Muzeum Niewinności po raz pierwszy trafiliśmy kilka miesięcy wcześniej zupełnie przypadkowo. Była wczesna wiosna, a kapryśna pogoda zaserwowała Stambulczykom solidną ulewę. Zatrzymaliśmy się w jednej z kawiarni na kawę i baklawę, oglądając spektakl chaotycznie biegających po ulicy ludzi. Cóż, nawet ciepły wiosenny deszcz jest w stanie wprawić Turków w zakłopotanie. Ulewa trwała dostatecznie dużo, by pozwolić mi nacieszyć się pistacjowym smakiem królowej tureckich słodyczy oraz widokiem zaprzyjaźnionego z kawiarnią uroczego kota, bawiącego się z kelnerką. Jedynym elementem psującym tę urokliwą scenerię, był dym papierosów, roztaczający się wewnątrz obiektu. Ale w końcu byliśmy w Turcji, a kto by się tam przejmował zakazem palenia?
Wyświetl ten post na Instagramie.
Gdy przestało padać, ruszyliśmy przed siebie, przekonani, że znamy drogę powrotną w kierunku Istikalu. Jak to bywa w pagórkowatym Stambule, trasa okazała się dosyć stroma, do czego przyzwyczajone są już nasze nogi. Tym razem jednak zwyczajnie zabłądziliśmy, krążąc wzdłuż wąskich uliczek, zabudowanych charakterystyczną turecką architekturą, której fragmenty pamiętają czasy osmańskie.
Ta okolica ma to do siebie, że z biedną kamienicą graniczyć może bogaty gmach ambasady i nikogo specjalnie to nie dziwi. Mijaliśmy więc od czasu do czasu budynki ogrodzone wojskowym płotem oraz charakterystyczne zadaszone stanowiska, służące policji do obserwowania okolicy. Oprócz tego, mijaliśmy sporo sklepów spożywczych z niebieskimi szyldami nad drzwiami (czasem odnoszę wrażenie, że w całym kraju wyglądają niemal identycznie), jak również tych z rękodziełem i ceramiką. I nie byłoby w tym wszystkim niczego nadzwyczajnego gdyby nie, poturbowana sprayem, tabliczka z napisem „Masumiyet Müzesi”, wskazująca kierunek do rozsławionego na cały świat muzeum, będącego dziełem Orhana Pamuka. Oszołomiona tym nagłym odkryciem, pobiegłam w kierunku wysokiej kamienicy o tynku w odcieniu magenty. Wszak oto przed oczami miałam namacalne dzieło swego mistrza. Niestety, wówczas muzeum okazało się zamknięte, a jedyną pamiątką z tej wizyty stało się zdjęcie tabliczki informującej o instytucji, przywieszonej na drzwiach.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Muzeum Niewinności – tam, gdzie kończy się fikcja
Kilka miesięcy później ponownie przemierzaliśmy trasę z ulicy Meşrutiyet do Muzeum Niewinności. Wyposażeni w trasę wyznaczoną przez mapę Google’a, tym razem nie mieliśmy zamiaru nigdzie zgubić się po drodze. Kilkanaście minut żwawym krokiem wystarczyło, by stać w centralnym holu i wpatrywać się w ścianę przepełnioną setkami pozostałości po papierosach, wypalonych przez Füsun, bohaterkę powieści „Muzeum Niewinności”. To zdanie zabrzmiało nieco irracjonalnie? Czas więc opowiedzieć nieco więcej o tym wyjątkowym miejscu.
Gdy Orhan Pamuk pracował nad, wydaną w 2008 roku, powieścią „Muzeum Niewinności”, podobno miał już w głowie cały plan. Wiedział, że stworzenie muzeum będzie kolejnym, równie istotnym etapem tej historii. Historii o trzydziestoletnim Kemalu, którego fascynacja romansem z osiemnastoletnią Füsun prowadzi do obsesji związanej z gromadzeniem codziennych pamiątek po ukochanej. I tak, bohater książki kolekcjonuje szklanki z wyraźnym śladem jej szminki, opakowania po papierosach, spinki do włosów i elementy garderoby, a nawet szczoteczkę do zębów i wyżutą gumę. Nie sposób zliczyć przedmiotów, które wspomniane są w powieści Pamuka jako namacalny dowód miłosnej fascynacji. Co więcej, niemal każdy z tych fikcyjnych przedmiotów na własne oczy podziwiać można w piętrowej kamienicy w odcieniu magenty.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Pracując nad książką, Orhan Pamuk zrobił coś, co prawdopodobnie nie przyszło do głowy żadnemu innemu pisarzowi na świecie. Całymi miesiącami odwiedzał antykwariaty, pchle targi i sklepy, poszukując odpowiedników eksponatów, które opisywał w powieści. Pierwsza turecka oranżada, papierosy z drugiej połowy XX wieku czy obuwie modne w tamtych czasach to tylko kilka przykładów. Finalnie, zgromadził je wszystkie w kamienicy, którą odrestaurował za równowartość kwoty, jaka towarzyszyła otrzymanej przez pisarza nagrodzie Nobla. Pamuk wskrzesił swoją literacką wizję, pozwalając żyć swoim życiem. Od 2012 muzeum odwiedzane jest tłumnie przez Turków oraz turystów z całego świata.
Niesamowite – to była pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy po przekroczeniu progu muzeum. Niezliczone ilości eksponatów, ukryte w drewnianych gablotach i szufladach spoglądały na mnie, niemalże krzycząc „Pamiętasz? Czytałaś o mnie! I o mnie też!”. Wszystko, co wyczytałam na 728 stronach powieści tureckiego pisarza, spoglądało na mnie jak żywe. Podziwialiśmy stare zdjęcia Stambułu, fragmenty gazet i ówczesne wytwory popkultury. Spacerowaliśmy od jednej do drugiej gabloty, pnąc się po schodach kamienicy, aż na samą górę. Na najwyższym pietrze czekała na nas ściana pustych wkładów do długopisów, które Orhan Pamuk wykorzystał w trakcie pracy nad książką. I jego notatki, ogromna ilość odręcznych notatek, także tych uzupełnionych o szkice przedmiotów oraz ich charakterystykę. I to chyba największy dowód na geniusz Pamuka i wyjątkowość tego miejsca.
– Czy Orhan Pamuk czasem tu przychodzi? – nieco naiwnie zapytałam sprzedawcę w muzealnym sklepiku, w którym zrobiliśmy solidne zakupy. – Tak, przychodzi od czasu do czasu, ale nigdy się nie zapowiada i nie informuje nas o tym wcześniej – odpowiedział uśmiechnięty.
Byłam w Stambule dwa razy i za każdym razem czuje że to moje małe miejsce na ziemi.