No właśnie? Czy warto? Moim zdaniem tak! W naszym stykkulturowym związku podróżniczym ja jestem tym, który ciągnie do Azji Południowo-Wschodniej i pozwól, że w tym krótkim tekście przedstawię Ci mój punkt widzenia na pytanie, postawione w tytule tego artykułu.

Nie będę udawać, że jestem absolutnym specem od Tajlandii, ani że jestem blogtrotterem (czy globtroterem, jak kto woli :)). Jestem normalnym kolesiem, który nie pracuje w branży podróżniczej (tylko w radiu), uwielbiam swoja pracę, ale i od czasu do czasu mam ochotę gdzieś wyjechać i kierunek azjatycki bardzo przypadł mi do gustu. Do tej pory byłem w Tajlandii trzy razy, razem z Agnieszką i nasze relacje z podróży możecie przeczytać na Styku Kultur w dziale Reszta Świata. W sumie w królestwie tysiąca uśmiechów spędziliśmy ponad 7 tygodni, zwiedzając Bangkok i okolice, Chiang Mai i okolice, Koh Samui, Koh Phangan, prowincję Krabi i Koh Lantę. Podczas ostatniej podróży, w styczniu 2020, siedząc na wspomnianej, fantastycznej wyspie Koh Lanta dowiedzieliśmy się o nowej, azjatyckiej chorobie o nazwie Covid-19. Nie wiedzieliśmy, bo i skąd, że owa choroba skutecznie zablokuje nam tajskie plany podróżnicze na następne 2 lata. Jasne, wiem że można było polecieć do Tajlandii, ale wizja robienia kilku testów oraz stres że może akurat wyjdzie coś komuś w samolocie, po czym na lotnisku na miejscu okaże się, że trzeba iść na kwarantannę, skutecznie nas odstraszył.
Jaki będzie ten sezon? Wszystko wskazuje na to, że turystyka wróci do Tajlandii i znów będzie można wybrać się tam bez większych problemów. Jeśli czytasz ten artykuł, zakładam że zastanawiasz się, czy warto tam jechać – pozwól zatem, że przedstawię Ci subiektywną listę 9 powodów, dla których warto polecieć do Tajlandii.

Po pierwsze – pogoda
Nie ukrywam, że jest to podstawowy wabik, który zachęcił nas za pierwszym razem do wyjazdu i za każdym kolejnym do powrotu. Lataliśmy do Tajlandii w styczniu – jaki jest styczeń w naszej szerokości geograficznej, wie każdy, kto tu mieszka. Gdyby jeszcze była zima! Niestety, raczej jest syf i plucha, którą trzeba po prostu przeczekać. A skoro przeczekać – czemu nie zrobić tego w miejscu, gdzie jest ciepło i świeci słońce? Dodam, że nie jestem fanem za wysokich temperatur, ale w Tajlandii w styczniu z reguły trafialiśmy na nieco ponad 30 stopni i słońce, czyli takie warunki, które nam odpowiadały, Dochodził do tego przyjemny wiaterek na plażach i okazjonalne opady przyjemnego deszczu – i już mamy tajską, „zimową” pogodę z dużym zastrzykiem witaminy D!

Po drugie – łatwość dotarcia na miejsce
Im jestem starszy, tym bardziej cenię wygodę. Mam tyle urlopu, ile mam i nie mam zamiaru tracić go na czekanie. Lot do Tajlandii trwa kilkanaście godzin, w zależności od opcji. Polecam trasę przez Doha/Dubaj – leci się dwoma samolotami, najpierw z Warszawy na wspomniane wyżej jedno z lotnisk przesiadkowych, a potem już do ostatecznego celu. Każdy lot trwa jakieś 7 – 8 godzin, więc nie męczy tak, jak loty ponad 10-godzinne. Choć takie oczywiście tez są dostępne i kto wie – może następnym razem właśnie taki wybierzemy?


Po trzecie – łatwość podróżowania na miejscu
W Tajlandii masz wrażenie, jakby ktoś Cię prowadził za rączkę. Lądujesz, na lotnisku możesz szybko ogarnąć kartę sim, którą montuje Ci sprzedawca, potem łapiesz taksówkę, Graba (Azjatycki odpowiednik Ubera), idziesz na pociąg (Bangkok) albo też idziesz do stoiska, na którym kupujesz transport z lotniska do swojego hotelu. Działa to przykładowo tak: lecąc z Bangkoku na jedną z południowych wysp lądowaliśmy w Surat Thani. Po wyjściu z samolotu szliśmy w stronę stoisk firm transportowych. Ceny były wszędzie takie same, wybieraliśmy więc jedno z nich, uiszczaliśmy opłatę i nie musieliśmy już niczym się przejmować. Wystarczyło udać się w stronę autobusu, gdzie dostawaliśmy kolorowe naklejki do nalepienia na koszulki. Te naklejki wskazywały, dokąd jedziemy. Autobus wiózł nas do portu, gdzie „po naklejce” przejmował nas ktoś, kto prowadził nas na prom, a następnie po zejściu z promu na wyspie kolejna osoba prowadziła nas do busika, który wiózł nas do hotelu. Całość kosztowała kilkadziesiąt złotych i uwalniała nas od konieczności kombinowania, jak się dostać z lotniska na odległą o ponad 100 km wyspę.

Powyższy opis dotyczy lotów międzymiastowych, Tajlandia ma bowiem znakomicie rozwiniętą sieć tanich, lokalnych linii lotniczych. Są też pociągi – jeszcze nimi nie podróżowaliśmy, ale trasa z Chiang Mai do Bangkoku korci :). Kolejnym popularnym środkiem transportu miedzy miastami są małe busiki, które jeżdżą między miastami, a bilety na nie można kupić w stoiskach, sprzedających wycieczki, których to stoisk jest pełno. Busik podjeżdża pod hotel o umówionej godzinie, więc nie trzeba nawet chodzić na przystanki.
O środkach transportu w Bangkoku przeczytasz tutaj.

Po czwarte – odległość
A czemu odległość? A temu, że dzięki prawie dwóm tysiącom kilometrów i kilku strefom czasowym (w sumie 6 godzin różnicy zimą) można się skutecznie odciąć do tego, co się dzieje w Polsce. Każdy, kogo atakują telefony podczas urlopu to doceni.

Po piąte – jest inaczej
No właśnie – jest po prostu inaczej. Czujesz to od początku. Lewostronny ruch, orientalne budynki i świątynie, zapachy, ludzie. I język, który brzmi dla nas bardzo odjechanie. Mózg od razu pracuje w innym trybie.




Po szóste – ceny
Nie jesteśmy z tych, którzy szukają w Google odpowiedzi na pytanie „gdzie najtaniej…”. Wiemy, że jakość snu jest na urlopie bardzo ważna, dlatego szukamy przyzwoitych hoteli. A tych w Tajlandii jest naprawdę dużo i kosztują mniej, niż w Europie. 4 gwiazdki, dobry standard, basen i śniadanie za 200 – 300 zł za dobę? Biorę! Sprawdź na bookingu, ile tego jest. A jeśli chcesz poczytać o pieniądzach (gotówka, karty, bankomaty, banki itp.) w Tajlandii – zapraszam tutaj.


Po siódme – jedzenie
O podróżowaniu i jego cenach wspomniałem wyżej, dodam jeszcze fragment o jedzeniu – nie stołujemy się w najtańszych street foodach, wybieramy restauracje czy dobrze wyglądające knajpki, a to też dlatego, że Aga przeszła w Tajlandii zatrucie pokarmowe, którego efektem była wizyta w szpitalu i tygodniowe dolegliwości. Dlatego uważamy, co jemy i zachęcamy do tego, chyba że masz wyjątkowo odporny żołądek :). Ceny jedzenia w restauracjach są dość zróżnicowane. Można trafić naprawdę tanio, ale nie oszukujmy się – w wielu miejscach płaci się podobnie do cen w Polsce. Z drugiej strony jedzenie w Tajlandii jest znakomite! Do tego potrafi naprawdę zaskoczyć. Lody z kukurydzy, egzotyczne owoce, odjechane napoje. To kolejny plus wylotu.



Po ósme – zakupy
Zacznę od Seven Eleven – to popularna sieć spożywcza, która jakoś w Polsce się nie przyjęła. Za to w Tajlandii przyjęła się niemal wszędzie i wyprawa do dowolnego sklepu zawsze przynosi nam sporo radochy. Zawsze kupujemy różne lokalne przysmaki, już samo obserwowanie ich na Instagramie daje dużo radości, bo proponują rzeczy , których w Polsce, czy w Europie nie uświadczysz. Drugim fantastycznym miejscem zakupowym są targi uliczne. Znajdziesz na nich mnóstwo ciekawostek, lokalnego rękodzieła czy jedzenia. Do tego dochodzą różne fajne sklepiki, ja chwalę sobie też sklepy z winylami w Bangkoku. No i centra handlowe – tam tez zaglądaliśmy, szukając, z powodzeniem, jakiś ciekawych, lokalnych marek odzieżowych.

I wreszcie po dziewiąte – klimat (ale nie pogoda)
Tajlandia to po prostu kraj, w którym można odpocząć i odstresować. Tajowie są prawie zawsze mili i pomocni. Prawie, bo zdarzyły nam się jakieś niefajne sytuacje, ale było ich naprawdę mało – np. ktoś próbował nas naciągnąć na drogą wycieczkę (która była znacznie tańsza), czy taksówkarz pojechał nie w tą stronę, co zresztą szybko zweryfikowaliśmy i zakończyliśmy kurs. Ale to są sytuacje, częste w krajach turystycznych. Jeśli masz otwarte oczy i uważasz na różnych „naciągaczy” oraz stołujesz się z głową na karku, unikając ryzykownych miejscówek, w których można się zatruć (oraz przed wyjazdem zaszczepisz się) – przejdziesz przez urlop bezproblemowo. Z drugiej strony masz to, co wymieniłem wyżej, a nawet jeszcze więcej :). Do zobaczenia!
