Jeśli dopadła Cię jesienna deprecha i szukasz promieni słońca, a do tego chciał(a)byś w ciągu kilku dni zobaczyć kawałek świata bez ciągłego rozpakowywania i pakowania walizki – rejs jest dla Ciebie opcją wartą uwagi. Mnie co prawda deprecha nie dopadła (lubię zimę), ale perspektywa spędzenia tygodnia na Karaibach była jednak niezwykle kuszącą alternatywą dla chłodnego listopada w Polsce.
Rejs wycieczkowcem od dawna znajdował się na mojej liście „must do”. Lubię podróżować statkami – może dlatego, że przed laty co roku na przełomie czerwca i lipca pływałem pasażerskimi promami do Kopenhagi, aby stamtąd jeździć na Roskilde Festival. Te rejsy były zawsze świetnym początkiem wakacji i pewnie stąd mam pozytywne skojarzenia z majestatycznymi statkami . W tym tekście zawarłem garść informacji o samym statku, dodałem trochę zdjęć z rejsu oraz mój subiektywny opis imprezy.
Czym jest cruiser?
Oczywiście statki wycieczkowe, zwane cruiserami a promy to dwie różne bajki. Cruisery to z grubsza pływające hotele. Ten, na którym spędziłem tydzień to „Monarch” – zwodowany w 1991 zabiera na pokład 3600 osób – 2800 pasażerów i 800 osób załogi. Kajuty mieszczą się na kilku pokładach – im wyżej, tym wygodniej (i drożej). Do dyspozycji pasażerów jest kilka restauracji – zarówno a’la carte jak i z bufetem ze szwedzkim stołem, kilka barów z bogatym wyborem wszelakiej maści alkoholowych i bezalkoholowych drinków, dwa odkryte baseny (dość małe), teatr, boisko do koszykówki, siłownia (przyzwoita), kasyno, pokój z automatami do gier video (oldskulowy), dyskoteka i klub dla dzieci. Na statku możemy też posłuchać muzyki na żywo w wykonaniu solistów i zespołów, grających przede wszystkim popularne covery. A dla wielbicieli zakupów przygotowano „sklepową ulicę” z codziennymi promocjami – sklepy sprzedają biżuterię, zegarki, kosmetyki, okulary, ubrania i pamiątki z rejsu.


Załoga statku i języki obce
Załoga statku to mieszanka krajów i języków – w jej skład wchodzą przedstawiciele aż 35 narodowości. Co ciekawe, jest i Polak – i to nie byle kto, bo sam kapitan: Arkadiusz Branka. Podczas rejsu zostało zorganizowane spotkanie z panem kapitanem, podczas którego można było dowiedzieć się mnóstwa ciekawostek o jego pracy i o statku (co nie ukrywam pomaga mi w pisaniu tego tekstu ).

Monarch pływa pod banderą Malty, więc gdy jesteśmy na jego pokładzie – znajdujemy się na terenie Unii Europejskiej. Większość pasażerów na co dzień nie mieszka jednak w UE, ale w krajach Ameryki Łacińskiej. UE reprezentowali Hiszpanie i między innymi dość spora grupa Polaków ( na pewno ponad 100 osób), dzięki czemu podczas wieczornych kolacji dostawaliśmy menu w języku polskim. Natężenie hiszpańskojęzycznych pasażerów wpływa na to, ze na Monarch to hiszpański jest językiem numer jeden. Na szczęście większość załogi zna przynajmniej podstawy angielskiego.
Czy na statku jest bezpiecznie?
Opierając się na wiedzy, którą zdobyłem podczas spotkania z kapitanem mogę przekazać, że: pogoda jest sprawdzana na tydzień przed każdym rejsem, a jej sprawdzalność wynosi 80%. W razie ryzyka huraganu, czy wysokich fal kapitan może podjąć decyzję pozostania w porcie. Statek ma wystarczającą ilość szalup ratunkowych, a raz na 2,5 roku płynie na przegląd do stoczni (wszelkie małe usterki są na bieżąco naprawiane). A gdyby jakiś krewki pasażer chciał narozrabiać – na jednym z pokładów jest areszt. Co ze zdrowiem? Na statku znajduje się szpital, jest 2 lekarzy i 3 pielęgniarki a w razie cięższych przypadków jest możliwość konsultacji video z lekarzami w klinice w Miami oraz sprowadzenia stamtąd helikoptera do transportu chorego na ląd.
Sail ho!
No dobra, do konkretów! Zaokrętowaliśmy się w mieście Colon w Panamie – odstaliśmy swoje w kilku kolejkach: najpierw do zdania bagaży, które zostały zaniesione do naszych kajut. Kolejna kolejka prowadziła do okienka, w którym wyrobiono nam kartę – jest wielkości karty kredytowej i przez tydzień to najważniejsza rzecz, jaką masz przy sobie na rejsie. Służy jako klucz do kajuty, karta płatnicza na pokładzie oraz „przepustka” – należy ją pokazać przy schodzeniu na ląd i podczas powrotu na pokład (wręcz powiedziano nam, żeby nie brać ze sobą naszych paszportów, karta wystarczy). Tip – na recepcji można poprosić o zrobienie dziurki i przymocować do karty smyczkę. Do wyrobienia karty potrzebny jest też finansowy depozyt – może nim być karta bankowa lub gotówka. Po rejsie każdy z pasażerów jest rozliczany wg. rachunku, który otrzymał – wiąże się z tym pewna niedogodność, o której napiszę niżej.
Kolejka numer trzy prowadziła do kontroli bagażu podręcznego – trzeba się do niej przyzwyczaić, taka kontrola odbywa się w każdym z portów przy powrocie na statek, a jej procedura jest zbliżona do lotniskowej.
Jak wygląda kajuta statku?
Wreszcie statek – pierwsze kroki do kajuty: nasza była wygodna, wyposażona w dwa łóżka i tak zwany „narożnik” z małym stolikiem, sporo szafek, lustra, telewizor na którym można było między innymi śledzić trasę rejsu, sejf, otwartą szafę na ubrania i małą ale pojemną łazienkę. Okno zamknięte na stałe, powietrze filtrowane jest za pomocą klimatyzacji i to w sumie jedyny minus kajuty – w nocy czasem ciężko było ustawić właściwą temperaturę i było dość duszno.
All inclusive?
Firma Pullmantur, czyli właściciel Monarch z duma informuje na swojej stronie, że „All-inclusive means all-inclusive”. Czy rzeczywiście? Faktycznie, w cenę wliczone są przeróżne opłaty, podatki, napiwki oraz jedzenie i podstawowe alkohole, niemniej w zasadzie od początku rejsu pasażerowie są atakowani propozycjami „podwyższenia” owego All-inclusive. Do dyspozycji są dwa pakiety: „Total pack” oraz drugi, którego nazwy nie pamiętam . Ten pierwszy to full opcja na wszystko, co można wypić na statku, czyli alkohole premium i napoje w butelkach. Cena? 17$ dziennie. Czy warto? Jeśli chcesz zaszaleć i popróbować napitków typu brandy Carlos I w cenie 5$ za kieliszek (najdroższy alko w barze) – to tak. Jeśli nie – w podstawowym pakiecie masz piwo, wino, soki, kawę i herbatę.
Czy na pokładzie jest dostęp do internetu?
To kolejna płatna opcja – za darmo bowiem netu na pokładzie nie uświadczysz. Jeśli chcesz mieć kontakt z bazą, musisz wykupić jeden z dostępnych na pokładzie pakietów. Ja zdecydowałem się na Social, rezygnując ze sprawdzania poczty przez tydzień (chyba, że złapałem wifi na lądzie). Pakiet umożliwia korzystanie z wszelkich komunikatorów – można czatować, wysyłać zdjęcia i filmiki, ale nie da się już zadzwonić czy przeprowadzić video rozmowy. Działa powiedzmy na 3 z plusem. Zdarzało się, że telefon nie chciał się połączyć z siecią, a pani na recepcji na moje żale odparła, że „coś naprawiają”.
Jak wygląda dzień na pokładzie?
Planowanie swoich aktywności można zacząć dzień wcześniej – do kajut dostarczane są bowiem programy na kolejny dzień, w których znajdują się przydatne informacje na temat portu, do którego statek zawinie, propozycje wycieczek, aktywności na pokładzie (dla tych, którzy na ląd schodzić nie chcą), czy prognoza pogody. Z programu dowiemy się też, jaki ubiór będzie obowiązywał na kolacji (każda z nich jest tematyczna, oczywiście nie ma obowiązku brać tego pod uwagę, ale to miły akcent pod koniec każdego dnia).
Po przycumowaniu do portu można zejść na ląd, pamiętając o swojej karcie (bez niej nie opuścimy statku). Jeśli wybraliśmy wycieczkę – pracownicy armatora skierują nas do stosownego busika, którym udamy się w dalszą podróż. Jeśli nie – droga wolna i idziemy, gdzie nas oczy poniosą. W programie znajduje się jeszcze jedna bardzo ważna informacja: godzina powrotu i godzina wypłynięcia statku z portu. Jak statek weryfikuje, czy wszyscy wrócili? Dzięki wspomnianym kartom, które odbijane są i przy zejściu i przy wejściu na ląd. Jeśli ktoś nie wróci – przez megafony ogłaszane jest jego nazwiska z prośbą, aby zameldował się u załogi. A gdy się nie zamelduje – cóż… statek rusza w dalszą podróż bez niego.
Powyżej wspomniałem o kontroli, podczas wejścia na statek – jej celem jest bezpieczeństwo, ale i wykrycie, czy ktoś nie wnosi „kontrabandy”, na przykład alkoholu. Jeśli takowy mamy przy sobie, bo np. na Jamajce kupiliśmy lokalny rum, butelka ląduje w depozycie, z którego możemy ją odebrać po zakończeniu rejsu.



Wycieczki fakultatywne – ile kosztują i jak je wykupić
W każdym porcie mamy możliwość wykupienia wycieczek, możemy też spróbować zwiedzać na własną rękę. Wybór jest duży, a czy warto – to już pozostawiam czytelnikom. Wycieczki nie są przesadnie drogie, plusem jest to, że nie tracimy czasu , wszystko jest ogarnięte. Przykładem jest eskapada do Nine Mile. Z mojego doświadczenia mogę podpowiedzieć, że lepiej wykupić wycieczkę na Jamajce, niż na Kajmanach – Kajmany można spokojnie zwiedzać na własną rękę. A w Cartagenie (Kolumbia) warto zobaczyć przepiękne stare miasto – czy to samemu, czy przewodnikiem. Panama to osobny temat – tam zaczynaliśmy i tam zakończyliśmy, więc zwiedzanie Panamy odbywało się już poza rejsem.
Na co warto uważać
Poza podstawowymi zasadami bezpieczeństwa na statku warto zwrócić uwagę na… pieniądze. A konkretnie na to, ile ich wydajemy. Statek kusi przeróżnymi ofertami, promocjami, kasynem, barami – od bardziej doświadczonych rejsowiczów słyszałem opowieści o tym, jak ktoś „popłynął” i potem miał finansowy problem. Na statku nie używa się bowiem gotówki – wszystko, co wydajemy jest podliczane, a na końcu rejsu dostajemy szczegółowy rachunek z wyszczególnionymi wydatkami.
Tu spotkała mnie niemiła przygoda – przy zaokrętowaniu podpiąłem pod swoje konto mojego Revoluta. W trakcie rejsu, gdy płaciłem swoją rejsową kartą, dostawałem informacje na komórkę z revolutowego konta. Po rejsie dostałem rachunek, a po kilku dniach ściągnięto mi z konta raz jeszcze całą kwotę – czyli za to, za co płaciłem w czasie rejsu zapłaciłem podwójnie. Na szczęście szybko wyjaśniłem temat i okazało się, że to, za płaciłem, zostało zablokowane. Po mniej więcej tygodniu pieniądze zostały odblokowane i wróciły na konto. Skończyło się na niepotrzebnych nerwach.
Na zakończenie wracam do tytułu tego wpisu – czy warto?
Moim zdaniem tak – w ciągu tygodnia możemy zwiedzić kilka portów i miast. Do tego sam rejs jest ciekawym przeżyciem, które warto choć raz w życiu przeżyć. Mnie się podobało. Jeśli macie swoje doświadczenia, związane z rejsem – zostawcie komentarz. Ahoj!
Byłam i potwierdzam , rewelacja ❤
nie ma nic lepszego niż rejs w ciepłych krajach w czasie polskiej zimy ;) jak tylko temperatura spada to od razu wybieram sobie jakąś ciepłą destynację by uciec od mrozu :) Karaiby trochę daleko i trochę drogo, więc jak ktoś chce coś bliżej i taniej to polecam rejsy po Grecji :)