Nie ma lepszego sposobu na zimę, niż ucieczka tam, gdzie słońce świeci odważnie i wysoko, drzewa mandarynkowe uginają się pod ciężarem dojrzałych owoców, a lokalni mieszkańcy swobodnie popijają piwko nad brzegiem morza. Choć mogłoby się wydawać, że w środku zimy takich miejsc w Europie nie ma, nic bardziej mylnego. Walencja – perła środkowo-wschodniej Hiszpanii to znakomity kierunek. Gdy rok dobiegał końca, zsyłając na Polskę kilkanaście stopni mrozu, Hiszpanie w najlepsze cieszyli się swoją zimą +20. A ja wraz z nimi!
W tym roku, tradycyjnie już uciekając przed zimą, wybrałam się na południe Hiszpanii. Wszystko to oczywiście na własną rękę, ciasnym Ryanair’em i swobodnie nakreślonym planem podróży. W przeciwieństwie do poprzedniej wizyty w kraju taniej sangrii pod szyldem Don Simon, tym razem postanowiłam ominąć Katalonię i skupić się na obszarze Walencji, Murcji i Malagi. Wraz z moim cudownym chłopakiem – pieszczotliwie nazywającym mnie w chwilach mojego zgubienia drogi i dezorientacji – stykiemkultur vel. znaną blogtroterką ^^, pokonaliśmy łącznie ponad 1200 km. Podróż zaczęła się w Walencji, skąd po kilku dniach przemieściliśmy się do Murcji. W dalszej kolejności nadszedł czas na fantastyczną Malagę, a ostatecznie na powrót do Polski z chłodnego Madrytu.
Czytaj także: Sylwester w Hiszpanii – Malaga
Witajcie w Walencji
– Walentia, łan milion. Madrit fajw milion. Walentia very najs, very gud – zachwalał taksówkarz wiozący nas w stronę hotelu. Trudno było mi wywnioskować z tego opisu coś ponad pewność, że znajomość angielskiego będzie w tym mieście raczej zbędna. Gdybym miała wówczas za sobą dwa sezony rewelacyjnego Narcos, który wzbogacił mnie o podstawowe hiszpańskie słownictwo z zakresu finansów, handlu i komunikacji interpersonalnej ;), z pewnością pogawędka z taksówkarzem zyskałaby na wartości. Nieco zrezygnowany Hiszpan wysadził nas jednak pod imponującym gmachem hotelu Eurostars Rey Don Jaime, życząc udanego pobytu. Był 26 grudnia, słońce wysoko świeciło na niebie, a Hiszpanie leniwie celebrowali właśnie drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia.
Walencja i jej atrakcje turystyczne
Pierwszy wieczorny spacer po Walencji, trzecim co do wielkości mieście Hiszpanii – tuż po Madrycie i Barcelonie, nie pozostawił wątpliwości, że warto spędzić tu co najmniej kilka dni. Nie z uwagi na nadmiar atrakcji, czy niekończącą się listę zabytków, a przede wszystkim ze względu na wyjątkowy klimat i urok miasta. Choć oczywiście nie brakuje też obowiązkowych punktów 'must-see’. Spędzając weekend w Walencji warto zobaczyć przede wszystkim lokalną XIII-wieczną Katedrę, w której – zgodnie z tradycją – znajduje się Święty Graal. Niestety, w momencie jej zwiedzania, nie miałam o tym zielonego pojęcia, stąd ów cenny artefakt kompletnie uszedł mojej uwadze. :) Sakralny gmach i bez tego zrobił jednak spore wrażenie, zachwycając swoim rozmiarem. Podziwialiśmy także mnóstwo mniej lub bardziej imponujących szopek bożonarodzeniowych, które masowo odwiedzane są przez Hiszpanów w okresie bożonarodzeniowym.
Znakiem rozpoznawczym Walencji jest zabytkowa modernistyczna hala targowa, wybudowana na początku XX wieku. Choć nie mieliśmy szczęścia zwiedzić jej wnętrza, ośmioboczny gmach zbudowany z żelaza i szkła mocno mnie zachwycił. Budynek udekorowany został orientalnymi kafelkami, którymi przyozdobione sa także okoliczne stoiska oferujące paellę i przekąski. Od samego rana do godzin popołudniowych we wnętrzu hali odbywa się targ, gdzie zakupić można świeże warzywa, mięso oraz owoce morza. Prawdziwa gratka dla wszystkich pasjonatów śródziemnomorskiej kuchni.
W okolicy hali targowej mieści się wiele ciekawych restauracji, serwujących lokalne specjały. Nam udało się trafić na miejsce z pazurem i iście rock’n’rollowym klimatem, gdzie oprócz pysznego hiszpańskiego jedzenia skosztowaliśmy też lokalnych piw o niecodziennym smaku. Jeśli będziecie kiedyś mijać lokal o nazwie Birra&Blues, nie zastanawiajcie się ani chwili – jest super! :)
Ostatecznie, dwudniowy pobyt w urokliwej Walencji nie mógł obyć się po prostu bez wieczornego spaceru po centrum. Wiecie jak to bywa z wszystkimi śródziemnomorskimi miastami – po zmroku nabierają rumieńców i czarują jeszcze bardziej. Klimatyczna Walencja w swojej bożonarodzeniowej odsłonie była rzeczywiście mocno urokliwa. Nie był to czas, w którym miasto pękało w szwach od nadmiaru turystów. Z drugiej strony nie było mowy o atmosferze „miasta-widma”, jaka panuje zimą w większości znanych kurortów. Walencja okazała się strzałem w dziesiątkę, a zarazem jedynie przedsmakiem tego, co czekało na nas w Murcji i Maladze. Przywiozłam stamtąd same cudowne wspomnienia i ogromną chęć powrotu do tego miasta latem. :)